Na stronie Magazynu Materiałów Literackich CEGŁA można poczytać moje
opowiadanie -->Zbieżność nazwisk
jeśli ktoś ma ochotę :))
opowiadanie -->Zbieżność nazwisk
jeśli ktoś ma ochotę :))
„Zbieżność
nazwisk”
Robert Marski spojrzał na
listę osób, które zdały egzamin z matematyki. Przeczytał całą listę i nie
znalazł swojego nazwiska. Był to już trzeci termin, ostatni. Robert był pewien,
że zda ten egzamin, przecież rozwiązał wszystkie zadania dobrze. Nie pozostało
mu nic innego, jak tylko wyjaśnić tę sprawę z prowadzącym zajęcia.
Po jedenastej znajdował się
w skromnie urządzonym gabinecie magistra Adama Tyska.
- O, pan Marski - powitał go
wykładowca matmy - zdaje się, że wiem, co pana do mnie sprowadza. Pewno jest
pan zdziwiony tym, że pan nie zdał?.
- Właśnie, po to przyszedłem. Czy mógłbym
zobaczyć swoją pracę?.
-
Oczywiście, zaraz jej poszukam - wyjął z szafki stos kartek i zaczął je
przeglądać - No i co panie Robercie, teraz już pan nie jest taki mądry jak na
zajęciach. Student pierwszego roku, któremu wydawało się, że jeśli ma pieniądze
i bogatych rodziców to wszystko mu wolno. Docinał mi pan prawie na każdym
wykładzie, ośmieszał przed studentami. O jest, znalazłem pan pracę.
Robert spojrzał na kartkę papieru, którą
mu pokazał wykładowca
-
To nie jest moja praca.
-
Słucham?
-
To nie moja praca.
-
Jak to nie pana?. Nazwisko pana, charakter pisma też pana.
Robert wpatrywał się w kartkę. Powoli
zaczynał rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
-
Podrobił pan moją pracę, zemścił się na mnie. Zniszczył pan moją pracę i
napisał nową moim charakterem pisma i ze źle rozwianymi zadaniami. Nigdy mnie
pan nie lubił. Pan, z białymi koszulami, krawatami, garniturami i aktówkami nie
lubi pan chłopaka z długimi włosami, kolczykiem w nosie i ubraniem, które się
panu niepodoba, a na dodatek ciągle panu docinałem. Sprytnie pan to wymyślił.
Przesadził mnie pan do pierwszej ławki, żeby nikt nie mógł zobaczyć mojej
kartki i teraz powiedzieć, że ta kartka, która leży tu przede mną to nie ta
sama, na której pisałem egzamin. A gdybym to komuś powiedział, to nikt by mi
nie uwierzył. Student, który nie zdał egzaminu teraz próbuje zwalić winę na wykładowcę.
Sprytnie pan to wymyślił, jestem bez szans.
Magister Tyska stał i uśmiechał się.
-
Tak przyznaję, że podrobiłem twoją pracę i nikt ni tego nie udowodni.
Nikt również nie uwierzy w twoją wersję, dlatego mówię ci to teraz otwarcie.
Ale jedna rzecz mnie zastanawia. Czy ty jesteś rzeczywiście taki głupi, czy
tylko udajesz i myślisz, że ja jestem głupi?. Czy myślisz, że zrobiłbym to
wszystko tylko, dlatego, że głupio ni dogadujesz?. To mi nie przeszkadza.
Zrobiłem to po twoim ostatnim wybryku. Wiesz, o co mi chodzi, to było wielkie
świństwo Robert.
Robert nie wiedział, co powiedzieć, co o
tym wszystkim myśleć. Nie wiedział, o co chodzi nauczycielowi
-
Udajesz, że nie wiesz, o co chodzi - rzekł magister Tyska - więc ci powiem.
Czasami nawet tacy ludzie jak ja, którzy mają poukładane życie rodzinne i
zawodowe, robią coś głupiego. Tak jak ja tamtego wieczoru. Siedziałem tu i
sprawdzałem prace egzaminacyjne, dużo prac. Gdy skończyłem, dochodziła
osiemnasta. Żona z córką były u koleżanki, więc postanowiłem wpaść przed
powrotem do domu do knajpki na piwo. Wypiłem jedno i miałem już iść, gdy
przyszedł mój znajomy, którego nie widziałem od dwóch lat. Kiedyś był moim
sąsiadem, ale wyprowadził się i słuch o nim zaginął. I nagle, któregoś wieczoru
zjawia się w tej samej knajpce, co ja - magister przerwała na chwilę. Po czym
mówił dalej - Był przejazdem. Miał godzinę czasu do pociągu i wpadł, żeby się
czegoś napić. Powiedział, że był u mnie w domu, ale nikogo nie było. Nie mogłem
uwierzyć w ten zbieg okoliczności, w końcu bardzo rzadko bywam w takich
miejscach. Rozumiesz, że musiałem zostać. Zaczęliśmy wspominać stare czasy,
wypiliśmy dwa, trzy piwa, dwa drinki. Byliśmy tak pochłonięci rozmową, że gdy
on spojrzał na zegarek, dawno już minęła godzina i jego pociąg już odjechał.
Zaproponowałem mu, żeby przespał się u mnie w domu. Zgodził się. Spojrzałem na
zegarek. Była dwudziesta. Powiedziałem mu, że żona z córką już pewno wróciła,
więc będę miał wytłumaczenie, dlaczego wracam tak późno i nie całkiem trzeźwy.
W końcu nie codziennie spotyka się kumpla sprzed lat. Postanowiliśmy jeszcze
szybko wypić po piwku i pójść do domu. I to było wtedy. Przysiadły się do nas
dwie dziewczyny. Zaczęliśmy z nimi gadać. Obaj byliśmy już pijani i nie zorientowaliśmy
się, że to prostytutki. Zauważyliśmy to dopiero po chwili, gdzieś po piętnastu
minutach, odprawiliśmy je i poszliśmy do domu. Ale to wystarczyło, te
piętnaście minut. Byłeś tam, w tej samej knajpce. Podszedłeś do telefonu i
zadzwoniłeś do dziekana. Przedstawiłeś się i zacząłeś z nim mówić. Nie wiem, co
mu powiedziałeś, ale dziekan, który mieszka niedaleko, zjawił się tam w ciągu
pięciu minut. Gdy nazajutrz przyszedłem na uczelnię, dziekan wezwał mnie do
swojego gabinetu i powiedział, co widział. Pijany wykładowca w towarzystwie
prostytutek. Powiedział, że mnie zwalnia. Jako, że zostały jeszcze dwa tygodnie
do końca sesji, pozwala mi dokończyć egzaminy, ale tylko dlatego, żeby studenci
przed końcem sesji nie mieli nowego egzaminatora, bo wynikłoby z tego wiele
zamieszania. Jeszcze nic nie mówiłem żonie, ale jak stracę pracę to będę musiał
jej o tym powiedzieć. Zrujnowałeś mi życie Robercie.
-
Czy pan myśli, że zrobiłem coś takiego?, że zrobiłbym komuś takie
świństwo - Robert był zdziwiony - to nie ja!
-
Wiem, że to ty. Miałeś pecha. Gdy dzwoniłeś, niedaleko telefonu stał
jeden z moich studentów i słyszał jak się przedstawiałeś i rozmawiałeś z
dziekanem. Potem widział dziekana w tej knajpce jak patrzy na mnie. Wiem, że
mnie stąd wyrzucą, ale radem ze mną ciebie też. Wprawdzie został ci jeszcze
egzamin komisyjny, ale jego też nie zdasz - mówiąc to, wskazał na białą kopertę
z napisem pytania do egzaminu komisyjnego, leżą na biurku - widzisz,
przygotowałem już pytania, są bardzo trudne, nie zdasz tego egzaminu.
-
Pan jest chory!, to nie ja. Po co miałbym to robić
-
Wynoś się z mojego gabinetu
Robert wyszedł trzaskając za sobą
drzwiami. „On to sobie wymyślił” - mówił do siebie półgłosem – „on to wymyślił.
Ten dupek wymyślił taką historię. A może rzeczywiście tak było i ktoś na niego
doniósł, a głupi belfer nie wie kto i mści się na mnie. Ale ja mu jeszcze
pokażę, wyleci stąd z hukiem, tak z hukiem”.
Robert kupił dynamit z zapalnikiem
czasowym (zdumiewające jak łatwo można kupić takie rzeczy). Wiedział, że w piątki
w domu nie będzie nikogo gdyż magister wraz z żoną i córką zawsze w piątek
wyjeżdżali na weekend do jego lub jej rodziców, a dzisiaj jest właśnie piątek.
W mieszkaniu nie paliło się żadne światło. Otworzył zamek zwykłym zakrzywionym
drutem. Pamiętał jak uczył się tego kilka lat temu na koloniach, wtedy to była
zabawa, a teraz to się przydało. Wszedł
do środka. Zaświecił latarką i poszedł do salonu.
Na środku salonu stał stół. Robert położył
pod nim dynamit. Nastawił zegar na trzydzieści minut. Włączył również swój
stoper. „Trzydzieści minut, gdy magister będzie się bawił u mamusi, jego domek
będzie fruwał w powietrzu”.
Robert włóczył się po mieście, nie
wiedział co począć. Zastanawiał się czy dobrze zrobił. Ale było już za późno,
żeby cię wycofać. Przecież nikomu nie stanie się krzywda. Spojrzał na zegarek.
Zostały 23 minuty.
Wszedł do kawiarni i zamówił piwo. Wypił
je i wyszedł.
Zostało jeszcze dziesięć minut.
Zaczął chodzić po ulicy i oglądać wystrój
okien wystawowych. Zatrzymał się na chwilę na moście i patrzył na rzekę.
Zostało pięć minut.
Postanowił pójść do McDonalda. Stał w
kolejce; nie wiedział co zamówić, choć był
już obsługiwany facet przed nim.
Jeszcze dwie minuty.
Spojrzał na faceta stojącego przed nim.
Zbladł. Zrobiło mu się słabo. To był mgr Tyska. Facet odwrócił się.
-
O, Robert, dobrze że cię widzę.
- Dzień dobry, co Pan tu robi?
-
Ja? Kupuję ież miał Pan być z rodziną u rodziców.
- A
ty skąd to wiesz?
-
Wszyscy to wiedzą. Przecież sam Pan powiedział, że w piątki nigdy nie ma
Pan dla nas czasu, bo wyjeżdża Pan do rodziców.
-
Racja, dziś też miałem być u rodziców, ale po drodze moja córka źle się
poczuła, zaczęła wymiotować i zawróciliśmy.
-
Gdzie oni teraz są? - powiedział szybko Robert.
-
Kto?
-
Pańska żona i córka.
- W
domu. Pewno śpią. A czemu pytasz.
Robert nic nie odpowiedział stał jak
zahipnotyzowany.
Jeszcze minuta i pięć sekund.
-
Wiesz, dobrze że cię widzę. To jednak nie ty doniosłe na mnie do
dziekana. To była pomyłka, przepraszam. Okazało się, że na czwartym roku, na
innym wydziale jest student, który nazywa się tak samo jak ty. Uczyłem go sześć
lat temu i oblałem do na drugim roku. Przeniósł się na inny dział i tam zaczął
od początku, od pierwszego roku. Teraz jest na czwartym i przypomniał sobie o
mnie gdy mnie wtedy zobaczył. Nie zmienia to faktu, że wyrzucają mnie z uczelni, bo rzeczywiście tam byłem
tego wieczoru, ale to nie ty na mnie doniosłeś, cóż mogę powiedzieć, przykro
mi, przepraszam. Oczywiście zdałeś egzamin. Wpadnij jutro do mojego gabinetu,
wynagrodzę ci to jakoś. No, muszę lecieć, żona i dziecko czekają.
-
Wyszedł.
Robert stał, nie umiał określić tego co
czuje.
Zostało dziesięć sekund.
-
Słucham, co dla ciebie? - rozległ się miły głos sprzedawczyni. Robert
słyszał go jednak niewyraźnie i jakby przez mgłę, bardzo daleko.
-
Co dla mnie?, co dla mnie? - wymówił cicho. Spojrzał na zegarek.
Dwie
sekundy
Eddie
OdpowiedzUsuńprzeczytałam, jest suspens, jest też pytanie "co było pierwsze".
Chopie :)
Pozdrawiam
Irena
Dzięki za poświęcony czas. Miło mi. Fajnie, że użyłaś akurat takiego słowa :)
OdpowiedzUsuńA z tym co było pierwsze to dokładniej o co chodzi?
Eddie
OdpowiedzUsuń:):):)
... o to, czyje działanie nieetyczne było pierwsze ...
Irena
a no tak...
OdpowiedzUsuń:)