31 grudnia 2011

Na stronie Magazynu Materiałów Literackich CEGŁA można poczytać moje
opowiadanie -->Zbieżność nazwisk
jeśli ktoś ma ochotę :))



„Zbieżność nazwisk”

     Robert Marski spojrzał na listę osób, które zdały egzamin z matematyki. Przeczytał całą listę i nie znalazł swojego nazwiska. Był to już trzeci termin, ostatni. Robert był pewien, że zda ten egzamin, przecież rozwiązał wszystkie zadania dobrze. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko wyjaśnić tę sprawę z prowadzącym zajęcia.
     Po jedenastej znajdował się w skromnie urządzonym gabinecie magistra Adama Tyska.
     - O, pan Marski - powitał go wykładowca matmy - zdaje się, że wiem, co pana do mnie sprowadza. Pewno jest pan zdziwiony tym, że pan nie zdał?.
     -  Właśnie, po to przyszedłem. Czy mógłbym zobaczyć swoją pracę?.
     -  Oczywiście, zaraz jej poszukam - wyjął z szafki stos kartek i zaczął je przeglądać - No i co panie Robercie, teraz już pan nie jest taki mądry jak na zajęciach. Student pierwszego roku, któremu wydawało się, że jeśli ma pieniądze i bogatych rodziców to wszystko mu wolno. Docinał mi pan prawie na każdym wykładzie, ośmieszał przed studentami. O jest, znalazłem pan pracę.
     Robert spojrzał na kartkę papieru, którą mu pokazał wykładowca
     -  To nie jest moja praca.
     -  Słucham?
     -  To nie moja praca.
     -  Jak to nie pana?. Nazwisko pana, charakter pisma też pana.
     Robert wpatrywał się w kartkę. Powoli zaczynał rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
     -  Podrobił pan moją pracę, zemścił się na mnie. Zniszczył pan moją pracę i napisał nową moim charakterem pisma i ze źle rozwianymi zadaniami. Nigdy mnie pan nie lubił. Pan, z białymi koszulami, krawatami, garniturami i aktówkami nie lubi pan chłopaka z długimi włosami, kolczykiem w nosie i ubraniem, które się panu niepodoba, a na dodatek ciągle panu docinałem. Sprytnie pan to wymyślił. Przesadził mnie pan do pierwszej ławki, żeby nikt nie mógł zobaczyć mojej kartki i teraz powiedzieć, że ta kartka, która leży tu przede mną to nie ta sama, na której pisałem egzamin. A gdybym to komuś powiedział, to nikt by mi nie uwierzył. Student, który nie zdał egzaminu teraz próbuje zwalić winę na wykładowcę. Sprytnie pan to wymyślił, jestem bez szans.    
     Magister Tyska stał i uśmiechał się.
     -  Tak przyznaję, że podrobiłem twoją pracę i nikt ni tego nie udowodni. Nikt również nie uwierzy w twoją wersję, dlatego mówię ci to teraz otwarcie. Ale jedna rzecz mnie zastanawia. Czy ty jesteś rzeczywiście taki głupi, czy tylko udajesz i myślisz, że ja jestem głupi?. Czy myślisz, że zrobiłbym to wszystko tylko, dlatego, że głupio ni dogadujesz?. To mi nie przeszkadza. Zrobiłem to po twoim ostatnim wybryku. Wiesz, o co mi chodzi, to było wielkie świństwo Robert.
     Robert nie wiedział, co powiedzieć, co o tym wszystkim myśleć. Nie wiedział, o co chodzi nauczycielowi    
     -  Udajesz, że nie wiesz, o co chodzi - rzekł magister Tyska - więc ci powiem. Czasami nawet tacy ludzie jak ja, którzy mają poukładane życie rodzinne i zawodowe, robią coś głupiego. Tak jak ja tamtego wieczoru. Siedziałem tu i sprawdzałem prace egzaminacyjne, dużo prac. Gdy skończyłem, dochodziła osiemnasta. Żona z córką były u koleżanki, więc postanowiłem wpaść przed powrotem do domu do knajpki na piwo. Wypiłem jedno i miałem już iść, gdy przyszedł mój znajomy, którego nie widziałem od dwóch lat. Kiedyś był moim sąsiadem, ale wyprowadził się i słuch o nim zaginął. I nagle, któregoś wieczoru zjawia się w tej samej knajpce, co ja - magister przerwała na chwilę. Po czym mówił dalej - Był przejazdem. Miał godzinę czasu do pociągu i wpadł, żeby się czegoś napić. Powiedział, że był u mnie w domu, ale nikogo nie było. Nie mogłem uwierzyć w ten zbieg okoliczności, w końcu bardzo rzadko bywam w takich miejscach. Rozumiesz, że musiałem zostać. Zaczęliśmy wspominać stare czasy, wypiliśmy dwa, trzy piwa, dwa drinki. Byliśmy tak pochłonięci rozmową, że gdy on spojrzał na zegarek, dawno już minęła godzina i jego pociąg już odjechał. Zaproponowałem mu, żeby przespał się u mnie w domu. Zgodził się. Spojrzałem na zegarek. Była dwudziesta. Powiedziałem mu, że żona z córką już pewno wróciła, więc będę miał wytłumaczenie, dlaczego wracam tak późno i nie całkiem trzeźwy. W końcu nie codziennie spotyka się kumpla sprzed lat. Postanowiliśmy jeszcze szybko wypić po piwku i pójść do domu. I to było wtedy. Przysiadły się do nas dwie dziewczyny. Zaczęliśmy z nimi gadać. Obaj byliśmy już pijani i nie zorientowaliśmy się, że to prostytutki. Zauważyliśmy to dopiero po chwili, gdzieś po piętnastu minutach, odprawiliśmy je i poszliśmy do domu. Ale to wystarczyło, te piętnaście minut. Byłeś tam, w tej samej knajpce. Podszedłeś do telefonu i zadzwoniłeś do dziekana. Przedstawiłeś się i zacząłeś z nim mówić. Nie wiem, co mu powiedziałeś, ale dziekan, który mieszka niedaleko, zjawił się tam w ciągu pięciu minut. Gdy nazajutrz przyszedłem na uczelnię, dziekan wezwał mnie do swojego gabinetu i powiedział, co widział. Pijany wykładowca w towarzystwie prostytutek. Powiedział, że mnie zwalnia. Jako, że zostały jeszcze dwa tygodnie do końca sesji, pozwala mi dokończyć egzaminy, ale tylko dlatego, żeby studenci przed końcem sesji nie mieli nowego egzaminatora, bo wynikłoby z tego wiele zamieszania. Jeszcze nic nie mówiłem żonie, ale jak stracę pracę to będę musiał jej o tym powiedzieć. Zrujnowałeś mi życie Robercie.
     -  Czy pan myśli, że zrobiłem coś takiego?, że zrobiłbym komuś takie świństwo - Robert był zdziwiony - to nie ja!
     -  Wiem, że to ty. Miałeś pecha. Gdy dzwoniłeś, niedaleko telefonu stał jeden z moich studentów i słyszał jak się przedstawiałeś i rozmawiałeś z dziekanem. Potem widział dziekana w tej knajpce jak patrzy na mnie. Wiem, że mnie stąd wyrzucą, ale radem ze mną ciebie też. Wprawdzie został ci jeszcze egzamin komisyjny, ale jego też nie zdasz - mówiąc to, wskazał na białą kopertę z napisem pytania do egzaminu komisyjnego, leżą na biurku - widzisz, przygotowałem już pytania, są bardzo trudne, nie zdasz tego egzaminu.      
     -  Pan jest chory!, to nie ja. Po co miałbym to robić    
     -  Wynoś się z mojego gabinetu     
     Robert wyszedł trzaskając za sobą drzwiami. „On to sobie wymyślił” - mówił do siebie półgłosem – „on to wymyślił. Ten dupek wymyślił taką historię. A może rzeczywiście tak było i ktoś na niego doniósł, a głupi belfer nie wie kto i mści się na mnie. Ale ja mu jeszcze pokażę, wyleci stąd z hukiem, tak z hukiem”.     
     Robert kupił dynamit z zapalnikiem czasowym (zdumiewające jak łatwo można kupić takie rzeczy). Wiedział, że w piątki w domu nie będzie nikogo gdyż magister wraz z żoną i córką zawsze w piątek wyjeżdżali na weekend do jego lub jej rodziców, a dzisiaj jest właśnie piątek. W mieszkaniu nie paliło się żadne światło. Otworzył zamek zwykłym zakrzywionym drutem. Pamiętał jak uczył się tego kilka lat temu na koloniach, wtedy to była zabawa, a teraz to się przydało.  Wszedł do środka. Zaświecił latarką i poszedł do salonu. 
     Na środku salonu stał stół. Robert położył pod nim dynamit. Nastawił zegar na trzydzieści minut. Włączył również swój stoper. „Trzydzieści minut, gdy magister będzie się bawił u mamusi, jego domek będzie fruwał w powietrzu”. 
     Robert włóczył się po mieście, nie wiedział co począć. Zastanawiał się czy dobrze zrobił. Ale było już za późno, żeby cię wycofać. Przecież nikomu nie stanie się krzywda. Spojrzał na zegarek. Zostały 23 minuty.
     Wszedł do kawiarni i zamówił piwo. Wypił je i wyszedł.
     Zostało jeszcze dziesięć minut. 
     Zaczął chodzić po ulicy i oglądać wystrój okien wystawowych. Zatrzymał się na chwilę na moście i patrzył na rzekę. 
     Zostało pięć minut.
     Postanowił pójść do McDonalda. Stał w kolejce; nie wiedział co zamówić, choć był  już obsługiwany facet przed nim.
     Jeszcze dwie minuty. 
     Spojrzał na faceta stojącego przed nim. Zbladł. Zrobiło mu się słabo. To był mgr Tyska. Facet odwrócił się.
     -  O, Robert, dobrze że cię widzę. 
     -  Dzień dobry, co Pan tu robi?  
     -  Ja? Kupuję   ież miał Pan być z rodziną u rodziców.
     -  A ty skąd to wiesz?
     -  Wszyscy to wiedzą. Przecież sam Pan powiedział, że w piątki nigdy nie ma Pan dla nas czasu, bo wyjeżdża Pan do rodziców.
     -  Racja, dziś też miałem być u rodziców, ale po drodze moja córka źle się poczuła, zaczęła wymiotować i zawróciliśmy. 
     -  Gdzie oni teraz są? - powiedział szybko Robert.
     -  Kto?
     -  Pańska żona i córka.
     -  W domu. Pewno śpią. A czemu pytasz. 
     Robert nic nie odpowiedział stał jak zahipnotyzowany.
     Jeszcze minuta i pięć sekund.
     -  Wiesz, dobrze że cię widzę. To jednak nie ty doniosłe na mnie do dziekana. To była pomyłka, przepraszam. Okazało się, że na czwartym roku, na innym wydziale jest student, który nazywa się tak samo jak ty. Uczyłem go sześć lat temu i oblałem do na drugim roku. Przeniósł się na inny dział i tam zaczął od początku, od pierwszego roku. Teraz jest na czwartym i przypomniał sobie o mnie gdy mnie wtedy zobaczył. Nie zmienia to faktu, że wyrzucają  mnie z uczelni, bo rzeczywiście tam byłem tego wieczoru, ale to nie ty na mnie doniosłeś, cóż mogę powiedzieć, przykro mi, przepraszam. Oczywiście zdałeś egzamin. Wpadnij jutro do mojego gabinetu, wynagrodzę ci to jakoś. No, muszę lecieć, żona i dziecko czekają.
     -  Wyszedł.
     Robert stał, nie umiał określić tego co czuje.
     Zostało dziesięć sekund.  
     -  Słucham, co dla ciebie? - rozległ się miły głos sprzedawczyni. Robert słyszał go jednak niewyraźnie i jakby przez mgłę, bardzo daleko.
     -  Co dla mnie?, co dla mnie? - wymówił cicho. Spojrzał na zegarek.    
  Dwie sekundy

28 grudnia 2011

WHA Haiga, grudzień 2011 moja jesienna haiga



jesień -
żółte i pomarańczowe liście
na jej sukience

podzim -
żółte i pomarańczowe liście
na jeji kiecce

26 grudnia 2011

Nie ubrane są choinki,
bo zniknęły gdzieś śnieżynki.
W stajni nie ma renifera,
wszędzie brudno jak cholera.
Nawalone małe skrzaty,
prawie nie rozwalą chaty.
Krasnal zajął się aniołem,
leżą razem gdzieś pod stołem.
A Ty Święty Mikołaju,
chyba jesteś dziś na haju.
Nie dostanie nikt prezentów,
wszystkim Wam wesołych świętów!

(tworzenie nowych wyrazów nie jest sprzeczne z ustawą o języku polskim ani z Konstytucją)

17 grudnia 2011

leśna polana -
coraz więcej kwiatów
na płótnie malarza

1 grudnia 2011

Coś innego niż haiku :) Miesięcznik Libertas grudzień 2011

KAMIEŃ ŚLĄSKI
Pod dębami czerwonymi
choć jeszcze zielonymi
usiadłem
Kaczki żebraczki podpłynęły bliżej
na chleb czekają
Wiewiórka kolekcjonerka spogląda wesoło
i znika
Święty Jacek patrzy z góry
i nadziwić się nie może
że tu się urodził

Święty Jacku nie dziw się
tu jest wszystko czego chcę
i jezioro i drzewa
i nagła sierpniowa ulewa
i kwiaty co lepiej wyglądają niż pachną
a Ty w za małej kaplicy
zdziwiony uśmiechnięty
śląski święty


**********

pośród szumu samochodów
brodząc w śmieciach
podążają
na romantyczną randkę w supermarkecie

by w światłach lamp
wśród kolorowych półek
uśmiechać się
do promocji do darmowych próbek

i z kolorową gazetką w ręce
przytuleni do wózka z zakupami
szepcą
w którym markecie się jutro spotkamy?