Stare, krótkie i takie sobie.
"OBÓZ PIŁKARSKI"
Ostatnie dni marca. W górach śnieg
jeszcze leży na dobre ale w powietrzu daje się już wyczuć wiosnę.
Słoneczne dni i ciepły wiatr zapowiadają rychłe jej przyjście.
Grupa siedemnastu chłopców w wieku
14-15 lat pokonywała truchtem wzniesienia. To młodzi piłkarze z
małego klubu piłkarskiego. W tym sezonie klub pozyskał nowego
sponsora - lokalnego businessmana. Dzięki niemu
seniorzy i starsi juniorzy mogli pojechać na obóz przygotowujący
ich do nowego sezonu do Czech. Młodzi juniorzy musieli się
zadowolić wyjazdem w Polskie góry. Za grupą chłopców biegło,
nieco ociężale czterech mężczyzn. Dwóch trenerów, będących
zarazem opiekunami grupy, lekarz i masażysta.
Dobiegał końca ich tygodniowy pobyt
w górach. Pensjonat w którym spali nie był najbardziej luksusowy,
można powiedzieć, że nawet nie na średnim poziomie. Jedzenia też
nie można wychwalać, ale jako to mówi trener: "chłopcy
pooddychają świeżym powietrzem, pobiegają po pagórkach, w
śniegu, zmęczą mięśnie, zahartują się i o to chodzi".
Zresztą, dla wielu z nich był to pierwszy wyjazd z ich małej
miejscowości.
Prawie dla wszystkich marzenia o
piłkarskiej karierze, kończyły się na seniorskiej drużynie z ich
małego miasteczka. Wyjątek stanowił Marcin Milski. Ponoć, jak
mówi prezes, interesują się nim w Górniku Zabrze. Nawet z racji
jego umiejętności, chciano go początkowo wysłać do Czech, razem
ze starszymi juniorami. Ale ostatecznie stwierdzono, że pojedzie ze
swoją grupą wiekową w polskie góry.
Marcin marzył o grze w polskiej
Ekstraklasie, a szczytem marzeń była gra w angielskiej Premiership
. Tak jak jego wzór piłkarski Allan Shearer chciał grać w
Newcastle United. Wszyscy
śmiali się z jego planów gry w Ekstraklasie, nie mówiąc już o
grze w lidze angielskiej czy w reprezentacji.
Trening zawsze kończył się krótkim
meczem. Za boisko służyła część polany, odśnieżona pierwszego
dnia (w ramach treningu). Na szczęście śnieg już więcej nie
padał, chłopcy nie musieli więc odśnieżać „boiska”. Z
trzech stron polanę otaczał las, a z czwartej krzaki i gęste
zarośla, za którymi biegła ścieżka, którą wszyscy wbiegali co
dziennie, by trenować na polanie.
Właśnie w te krzaki poleciała piłka
kopnięta przez jednego z chłopców.
- Milski! masz najbliżej do piłki –
wrzasnął trener – biegnij po nią! Jeszcze nie jesteś gwiazdą w
Premiership, nikt ci jej nie przyniesie. Szybko, raz, dwa!
Milski zniknął w krzakach.
- Nie siedź na śniegu – krzyczał
trener do jednego z chłopaków – minuty nie możecie stać
spokojnie! Jak się komuś nudzi to niech biegnie za Marcinem szukać
piłki. Ja wam… - nie dokończył. Od strony krzaków najpierw
rozległ się krzyk Marcina, a później jakiś przeraźliwy ryk,
który powtórzył się trzy razy. Nikt się nie odezwał, nikt się
nie ruszył. Pierwszy „obudził się” drugi trener i zaczął
biec w kierunku krzaków. Za nim, po chwili, pędziła co sił w
nogach cała reszta.
Pierwsi, którzy przybyli na miejsce,
zdążyli zauważyć odbiegającego niedźwiedzia, mruczącego
jeszcze i odwracając głowę w ich kierunku. Na śniegu, między
krzakami leżał Marcin. Z rozdartej szyi wylewała się krew. Obok
leżała piłka. Żył jeszcze. Patrzył na wszystkich przerażonymi
oczami. Chyba sam nie wiedział co się stało. Zgon nastąpił po
kilku minutach.
W czasie śledztwa, jakiś specjalista
stwierdził, że chłopak i niedźwiedź musieli wpaść na siebie
(najprawdopodobniej, gdy Marcin podnosił piłkę). Wystraszony
niedźwiedź zamachnął łapą tak nieszczęśliwie, że trafił
Marcina w szyję. Po czym uciekł do lasu.
Tydzień po tym wydarzeniu przyszedł
faks z Górnika Zabrze. Ktoś chciał przyjechać, zobaczyć Marcina
na treningu. Chcieli zainwestować w chłopaka. Ale Marcin był już
od dwóch dni w grobie. A trener zamiast wspomnianego faksu, trzymał
w ręce wezwanie do prokuratury. W końcu to on był opiekunem
chłopców.