8 stycznia 2015

Stare, krótkie i takie sobie.

"OBÓZ PIŁKARSKI"

Ostatnie dni marca. W górach śnieg jeszcze leży na dobre ale w powietrzu daje się już wyczuć wiosnę. Słoneczne dni i ciepły wiatr zapowiadają rychłe jej przyjście.
Grupa siedemnastu chłopców w wieku 14-15 lat pokonywała truchtem wzniesienia. To młodzi piłkarze z małego klubu piłkarskiego. W tym sezonie klub pozyskał nowego sponsora - lokalnego businessmana. Dzięki niemu seniorzy i starsi juniorzy mogli pojechać na obóz przygotowujący ich do nowego sezonu do Czech. Młodzi juniorzy musieli się zadowolić wyjazdem w Polskie góry. Za grupą chłopców biegło, nieco ociężale czterech mężczyzn. Dwóch trenerów, będących zarazem opiekunami grupy, lekarz i masażysta.
Dobiegał końca ich tygodniowy pobyt w górach. Pensjonat w którym spali nie był najbardziej luksusowy, można powiedzieć, że nawet nie na średnim poziomie. Jedzenia też nie można wychwalać, ale jako to mówi trener: "chłopcy pooddychają świeżym powietrzem, pobiegają po pagórkach, w śniegu, zmęczą mięśnie, zahartują się i o to chodzi". Zresztą, dla wielu z nich był to pierwszy wyjazd z ich małej miejscowości.
Prawie dla wszystkich marzenia o piłkarskiej karierze, kończyły się na seniorskiej drużynie z ich małego miasteczka. Wyjątek stanowił Marcin Milski. Ponoć, jak mówi prezes, interesują się nim w Górniku Zabrze. Nawet z racji jego umiejętności, chciano go początkowo wysłać do Czech, razem ze starszymi juniorami. Ale ostatecznie stwierdzono, że pojedzie ze swoją grupą wiekową w polskie góry.
Marcin marzył o grze w polskiej Ekstraklasie, a szczytem marzeń była gra w angielskiej Premiership . Tak jak jego wzór piłkarski Allan Shearer chciał grać w Newcastle United. Wszyscy śmiali się z jego planów gry w Ekstraklasie, nie mówiąc już o grze w lidze angielskiej czy w reprezentacji.
Trening zawsze kończył się krótkim meczem. Za boisko służyła część polany, odśnieżona pierwszego dnia (w ramach treningu). Na szczęście śnieg już więcej nie padał, chłopcy nie musieli więc odśnieżać „boiska”. Z trzech stron polanę otaczał las, a z czwartej krzaki i gęste zarośla, za którymi biegła ścieżka, którą wszyscy wbiegali co dziennie, by trenować na polanie.
Właśnie w te krzaki poleciała piłka kopnięta przez jednego z chłopców.
- Milski! masz najbliżej do piłki – wrzasnął trener – biegnij po nią! Jeszcze nie jesteś gwiazdą w Premiership, nikt ci jej nie przyniesie. Szybko, raz, dwa!
Milski zniknął w krzakach.
- Nie siedź na śniegu – krzyczał trener do jednego z chłopaków – minuty nie możecie stać spokojnie! Jak się komuś nudzi to niech biegnie za Marcinem szukać piłki. Ja wam… - nie dokończył. Od strony krzaków najpierw rozległ się krzyk Marcina, a później jakiś przeraźliwy ryk, który powtórzył się trzy razy. Nikt się nie odezwał, nikt się nie ruszył. Pierwszy „obudził się” drugi trener i zaczął biec w kierunku krzaków. Za nim, po chwili, pędziła co sił w nogach cała reszta.
Pierwsi, którzy przybyli na miejsce, zdążyli zauważyć odbiegającego niedźwiedzia, mruczącego jeszcze i odwracając głowę w ich kierunku. Na śniegu, między krzakami leżał Marcin. Z rozdartej szyi wylewała się krew. Obok leżała piłka. Żył jeszcze. Patrzył na wszystkich przerażonymi oczami. Chyba sam nie wiedział co się stało. Zgon nastąpił po kilku minutach.

W czasie śledztwa, jakiś specjalista stwierdził, że chłopak i niedźwiedź musieli wpaść na siebie (najprawdopodobniej, gdy Marcin podnosił piłkę). Wystraszony niedźwiedź zamachnął łapą tak nieszczęśliwie, że trafił Marcina w szyję. Po czym uciekł do lasu.
Tydzień po tym wydarzeniu przyszedł faks z Górnika Zabrze. Ktoś chciał przyjechać, zobaczyć Marcina na treningu. Chcieli zainwestować w chłopaka. Ale Marcin był już od dwóch dni w grobie. A trener zamiast wspomnianego faksu, trzymał w ręce wezwanie do prokuratury. W końcu to on był opiekunem chłopców.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz