7 lutego 2016

"Krótkie opowiadanie o samotności VII: Smutna dziewczyna"

            Żyła sobie smutna dziewczyna, nazwijmy ją Felicja. Któregoś dnia zauważyła, że z każdym dniem staje się coraz bardziej smutna. Sama nie wiedziała dlaczego tak się dzieje. Miała przyjaciół, znajomych, chodziła do szkoły, nawet lubiła się śmiać. Nie wiedziała skąd pochodzi jej smutek. Czuła go w sobie.
            Za jej domem była polana, a dalej gęsty las. Miała tam swoje ulubione miejsce, na granicy polany i lasu. Często tam spacerowała czy po prostu siedziała na trawie i patrzyła przed siebie. I chociaż czuła, że właśnie w tym miejscu jej smutek staje się coraz większy, często tam chodziła. Aż zauważyła że tylko tam, na skraju polany, czuje się dobrze. Przychodziła tam coraz częściej i przebywała coraz dłużej.
            W dniu swoich 15 urodzin gdy siedziała tam smutna i samotna zaczęła sobie wyobrażać, że znajduje się tu mały drewniany domek, a ona nie siedzi na trawie tyko na krześle przy drewnianym stole. Zaczęła go sobie wyobrażać bardzo dokładnie, każdy szczegół. Każdy sęk w drewnianej belce, każdą dziurkę po korniku. Wyobraziła sobie małe okienko i piecyk na którym będzie gotowała obiady. 
            Pewnego dnia zauważyła, że to co sobie tak dokładnie wyobraża, zaczyna się spełniać. Powstały ściany, okna, dach. Zaczęła przebywać w tym miejscu coraz dłużej i wysilać swoją wyobraźnię coraz bardziej. Aż w dniu jej 18 urodzin dom był gotowy.
Gdy była w środku widziała przez ściany polanę, las i swój prawdziwy murowany dom. Mogła również przechodzić przez ściany, a nad głową, wieczorem, widziała tysiące gwiazd. Z czego zbudowany był dom? Ze smutku. Jedynym materiałem był smutek. Felicja wiedziała, że dla innych ten dom jest niewidzialny. Żeby go zobaczyć, trzeba mieć na dnie serca olbrzymie złoże smutku.
Felicja marzyła, że kiedyś, ktoś zobaczy jej dom i zapuka do drzwi. Ten ktoś musiałby mieć w sercu ogromny smutek. Wtedy ona otworzy i zostaną na zawsze razem w domu ze smutku, pogrążeni w smutku. Ale nikt taki się nie zjawiał.
Felicja zaczęła sobie wyobrażać przedmioty potrzebne w domu: stół, krzesła, skromne łóżko, obrazy na ścianach, kubek, drewnianą łyżkę, wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Dokładała smutek do smutku i tworzyła z tego materiału ciągle nowe rzeczy. Garnki, miski, nawet lustro. Zajęło jej to dwa lata. W dniu 20 urodzin, wszystko było gotowe. Nawet ogień palił się w piecu. Wprawdzie nie dawał ciepła,  nie ogrzewał, ale Felicja nauczyła się na nim gotować pyszne smutne potrawy. To było łatwe. Wystarczyło mieć w sobie dużo smutku, składać te smutki razem, kształtować, formować.
Gdy skończyła szkołę, zaczęła pracować w małej kwiaciarni. Po pracy biegła prosto do swojego domu ze smutku i tam była naprawdę szczęśliwa. A jako że miała w sobie olbrzymie złoża smutku, w jej domu pojawiały się ciągle nowe rzeczy.
Pewnego dnia spotkała Franka. Spotkali się na przystanku autobusowym. Obserwował ją już od jakiegoś czasu. Jak jej później powiedział, spodobała mu się jej rozwaga i zamyślenie. Nie wiedział, że to był tylko zwykły smutek i nigdy się tego nie dowiedział. Próbował zaprosić ją na kawę, ale Felicja ciągle odmawiała twierdząc, że nie ma czasu. On nie nalegał. Rozmawiali zawsze na przystanku, a od czasu do czasu on ponawiał zaproszenie na kawę. Felicji po pewnym czasie spodobały się rozmowy z Frankiem i pewnego dnia pozwoliła się zaprosić na kawę. Potem była druga kawa, trzecia kawa… spacer, kino. Felicja nawet nie zauważyła, że coraz mniej się smuci, że coraz więcej w niej radości.
Przez ten cały czas chodziła do swojego smutnego domu, ale nie wytwarzała już nic nowego. Miała w sobie zbyt mało smutku. Nie zorientowała się, że niektóre rzeczy w jej domu niszczeją, a niektóre znikają. Coraz rzadziej w nim przebywała. Pewnego dnia zawalił się kawałek ściany i dachu.
Coraz więcej jej życia wypełniał Franek. Zakochała się i była radosna. A jej dom zbudowany ze smutku? To już była ruina. Felicja w końcu zauważyła, że wali się jej dom, który przez tyle lat misternie tworzyła. Nie przejmowała się tym jednak. Poddała się nowym uczuciom: miłości i radości. I chociaż czuła, że nie powinna ufać tym uczuciom, że one nie są dla niej, to na zmianę było już za późno. Poza tym nie chciała już nic zmieniać. Chciała trwać w miłości i radości.
Pewną letnią, słoneczną niedzielę spędzili w wesołym miasteczku. Felicja śmiała się cały dzień. Zapomniała w tym dniu co to jest smutek, że istnieje coś takiego jak smutek. Była radosna. Wieczorem Franek, jak zawsze, odprowadził ją do domu. (Felicja nigdy nie pokazywała ani nie mówiła o domu ze smutku. Zresztą i tak by go pewno nie zobaczył). Gdy całowali się na pożegnanie, Felicja zauważyła w jego oczach coś dziwnego i to coś, przypomniało jej nagle o smutku.
Gdy się pożegnali, Felicja pobiegła prosto do swojego domu ze smutku. Ale domu już prawie nie było. Została jedna w połowie zawalona ściana, odrobina zniszczonego sprzętu domowego i jedno krzesło – w prawie idealnym stanie. Usiadła na nim i rozejrzała się wokoło. Nie żałowała jednak tego, że jej dom ze smutku się zawalił. Miała Franka, była zakochana i radosna. "Ten dom nie będzie mi już potrzebny" – pomyślała uśmiechając się do siebie.
Nazajutrz nie spotkała Franka. Nie spotkała go też na drugi i trzeci dzień. Nie spotkała go już nigdy. Franek zniknął. Nie wiedziała gdzie ani dlaczego? Poszła nawet do pracy Franka zapytać o niego. Powiedzieli jej, że Franek się zwolnił i gdzieś wyjechał. Niczego więcej się nie dowiedziała. Wrócił smutek, przygnębienie i samotność.
Pewnego dnia nie poszła do pracy. Poszła do swojego domu ze smutku, ale domu już nie było. Stało tylko krzesło. Wszystko zniknęło. Usiadła na nim i zaczęła sobie wszystko przypominać. Wszystko co stworzyła przez długie lata. Chwile tu spędzone. Była wtedy szczęśliwa w swoim smutku. Teraz wszystko przepadło, nie zostało nic. Łzy potoczyły się po jej policzkach. Pomyślała przez chwile, że może wszystko stworzyć na nowo, jak dawniej. Ale nie miała sił. Wiedziała, że zajmie jej to lata. I chociaż miała w sobie więcej smutku niż kiedyś, nie miała siły tworzyć wszystkiego od początku. 
Chciała umrzeć. Tu i teraz. Zaczęła wyobrażać sobie grób, swój grób. Potem grobowiec, bo zawsze chciała mieć wspaniały grobowiec. Wielki grobowiec, z rzeźbionymi marmurowymi kolumnami, które oplatają rzeźbione marmurowe liście bluszczu. W jej sercu, nie tylko na dnie ale w całym sercu, musiał być olbrzymi smutek, bo w ciągu kilku godzin olbrzymi grobowiec był gotowy. Na grobowcu był tylko napis Felicja. Bez nazwiska, dat czy epitafium. Popatrzyła na swój grobowiec i uśmiechnęła się. Serce przepełnione smutkiem nie wytrzymało. Umarła szybko i zapadła się w marmurowy grobowiec stworzony ze smutku.
Oczywiście nikt nie widział grobowca. Ludzie przechodzili obok nic nie widząc. Ale pewnego dnia przez polanę przechodził chłopak, który zauważył grobowiec. Zdziwił się, że stoi samotny, na leśnej polanie, na skraju lasu, zamiast na cmentarzu. Skoro go zauważył, jego serce musiało być przepełnione smutkiem.
Gdyby przechodził tedy wcześniej, pewno zauważył by dom. Może by zapukał, wszedł do środka, tak jak chciała Felicja. I może byliby szczęśliwi w swoim wspólnym smutku. Ale jak to zazwyczaj bywa, przechodził za późno.
Chłopak wrócił tu następnego dnia, zapalił znicz, pomodlił się. Długo rozmyślał kto tu spoczywa? Kim była Felicja? Dlaczego tu jest jej grobowiec?

Gdy widzisz znicz lub świeczkę palącą się w szczerym polu, na polanie, w przydrożnym rowie lub w jakimś "samotnym" miejscu, pomyśl, że prawdopodobnie jest tam czyjś grób. Tylko ty go nie widzisz bo jest w tobie za dużo radości. Ale ktoś kto zapalił tam znicz czy świeczkę widział go. Ktoś bardzo smutny.

Pomyśl o tym i gdy zobaczysz palący się znicz na "pustej przestrzeni" nie przechodź obok obojętnie. 

1 komentarz:

  1. Przegadane. Nudne jak flaki z olejem roślinnym. Marny pomysł.

    OdpowiedzUsuń