14 lipca 2015



„Krótkie opowiadanie o samotności III: Czarny scyzoryk”

Nie mogłem spać. Zawsze tak jest gdy jest pełnia oraz tuż przed albo po pełni. Do tego jeszcze nowe miejsce. Mały hotel w małej miejscowości wczasowej. Ostatnie trzy dni urlopu i akurat trafiła się pełnia. Czyli seria bezsennych nocy. Najprawdopodobniej wrócę z urlopu niewyspany. Zdarza się i tak. Do tego jeszcze okropny upał. Nawet w nocy temperatura była wyższa niż 25º C. Przed północą doszedłem do wniosku, że wszelkie próby zmuszania się do snu nic nie dają. Umyłem się ubrałem i poszedłem na mały spacer.
Najwyraźniej tylko mi doskwierała bezsenność. Na korytarzu panowała absolutna cisza. Za żadnymi drzwiami nie dało się zauważyć najmniejszej choćby smugi światła. Przeszedłem najciszej jak umiem korytarzem i krętymi schodami zszedłem na parter. Klucz z pokoju powinien pasować do drzwi wejściowych, tak zapewniała pani recepcjonistka i rzeczywiście była to prawda.
Dziesięć minut po północy znalazłem się na zewnątrz, gdzie również panowała absolutna cisza. Było duszno. Nie dało się odczuć najlżejszego podmuchu wiatru.
Obok hotelu był park, dalej parking i tereny zielone gdzie w dzień biegały cały czas dzieci, a właściwie mamy za dziećmi. No i oczywiście restauracja i sklepik z pamiątkami, które każdy turysta musi przywieźć z każdego miejsca gdzie się znajdzie. Chociaż zazwyczaj to co kupi nie jest mu do niczego potrzebne. Między tym wszystkim prowadziła ścieżka. Liczyła około dwóch kilometrów długości. Postanowiłem przespacerować się tą ścieżką.
Po 500 metrach spaceru, na wysokości parku zauważyłem idącą dziewczynę. Wystraszyłem się. Było po północy. Dziewczyna spacerowała sama w białej długiej sukni i wyglądała jakby znajdowała się w transie. Pomyślałem, że to zjawa. Po chwili sam zacząłem się śmiać z mojego idiotycznego skojarzenia. „Lunatyczka” - pomyślałem. Miałem kiedyś kolegę, którego siostra była lunatyczką. Opowiadał czasami, że wstawała w nocy i chodziła po domu, a po chwili jakby nigdy nic wracała do łóżka. Rano oczywiście nic nie pamiętała. Mówił, że nie wolno takiej osoby wystraszyć czy przeszkodzić jakimś gwałtownym szarpnięciem. Może wtedy się wystraszyć, upaść, uderzyć o coś.
Postanowiłem iść za nią cicho, żeby jej nie przeszkodzić, wystraszyć, a w razie czego służyć pomocą. Chociaż nie za bardzo wiedziałem jak mógłbym pomóc.
Nie minęło jednak dużo czasu, gdy dziewczyna zatrzymała się i odwróciła w moją stronę. Też się zatrzymałem, a po chwili powoli podszedłem do niej.
- Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć. Pani lunatykowała prawda? - spytałem najuprzejmiej jak umiem, nie będąc pewien czy już się całkowicie obudziła.
- Lunatykowałam? A tak… Można tak powiedzieć.
- Można tak powiedzieć? - spytałem zdziwiony.
- Tak, tak… lunatykowałam.
- Mam nadzieję, że nie przestraszyłem pani - zapytałem jeszcze raz.
- Nie przestraszył pan. Jest pan z tego hotelu? - wskazała ręką na mój hotel.
- Tak, przyjechałem na wakacje ale nie mogę spać. Poza tym jest straszny upał, więc pomyślałem, że przejdę się trochę.
- Więc chodźmy - rzekła ruszając dalej ścieżką - szedł pan w tym kierunku prawda?
- Tak - odparłem nieco zdziwiony - a może panią odprowadzić do domu?
- To właśnie w tym kierunku.
Szliśmy bardzo powoli w milczeniu. Spojrzała na mnie kilka razy. Mimo, że było ciemno, zauważyłem, że ma bardzo smutne oczy. Normalnie nie zwracam uwagi na takie rzeczy, ale wtedy to zauważyłem. Miała bardzo smutne oczy.

Nie wiem czemu, ale przypomniał mi się mój czarny scyzoryk, który kiedyś posiadałem. Miałem wtedy dwadzieścia kilka lat, nie pamiętam dokładnie. Często ze znajomymi bawiliśmy się w „wywoływanie duchów”. Była to dla nas świetna zabawa, dużo było przy tym śmiechu, chociaż dziewczyny nie chciały w tym uczestniczyć. Mówiły, że zachowujemy się jak maili chłopcy. Nieco później zainteresowałem się spirytyzmem. Dużo czytałem na ten temat. Spotkałem osoby o podobnym zainteresowaniu i przeprowadzaliśmy różne „eksperymenty”.
Miałem wtedy taki zwyczaj, że wieczorem kładłem na środku biurka rzeczy, które rano idąc do pracy, wkładałem do kieszeni. Był to portfel, dokumenty, zegarek (oczywiście nie wkładałem go do kieszeni, tylko zapinałem jak zawsze na prawej ręce), czarny scyzoryk i kartkę na której zapisywałem co mam zrobić albo co kupić, oczywiście jeżeli coś było do zrobienia albo kupienia. Pamiętam, że tamtego wieczora położyłem wszystko na środku biurka. Zawsze starałem się, żeby wszystko leżało dokładnie na środku biurka. Dlaczego tam? Nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
W nocy obudził mnie odgłos uderzenia. Musiał być dojść głośny albo bardzo blisko, że się obudziłem. Leżałem chwilę i nasłuchiwałem. Nic. Cisza. Po chwili zacząłem słyszeć swój oddech. „Czyżbym się bał?” - pomyślałem - „Ale czego?” Wstałem i zapaliłem małą lampkę. Od razu go zauważyłem. Leżał obok biurka. Czarny scyzoryk. Całkowicie się obudziłem. Na czole poczułem krople potu. „Na pewno położyłem go na środku biurka” - zacząłem analizować sytuację - „ Inne rzeczy dalej tam leżą. Scyzoryk nie mógł sam spaść. Również wiatr, czy jakiś podmuch nie mógł go strącić, jest za ciężki. Poza tym okno jest zamknięte, jest przecież styczeń. Czy na pewno położyłem go na środku? Może brałem go wieczorem, żeby coś przeciąć i odłożyłem go na skraj biurka? Ale musiałbym go położyć tak, że pół leżałoby na biurku, a pół musiałoby zostać w powietrzu. Ewentualnie wtedy po jakimś czasie… pod wpływem jakiś drgań… Ale nie, jestem na 100% pewien, że położyłem go na środku biurka!”
Długo nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok. Oczywiście lampkę zostawiłem zapaloną, aż do rana. Zastanawiałem się, co się stało? Co było w moim pokoju, albo kto? Próbowałem wiele razy wytłumaczyć to sobie racjonalnie, ale nie umiałem. Nie wiem dlaczego teraz mi się to przypomniało.

- Żona została w hotelu? - przerwała ciszę dziewczyna.
- Nie - odparłem trochę zdziwiony - nie mam żony, podróżuję sam.
 - Zawsze sam?
- Tak.
- Nigdy pani nie był zakochany? - teraz ona spytała trochę zdziwiona.
- Może byłem, może nie, jakie to ma znaczenie?
- Tak… chyba ma pan rację…jakie to ma znaczenie…
- A pani jest zakochana? Ma pani chłopaka? Bo na męża jest pani chyba za młoda - i od razu pomyślałem, że nie powinienem o to pytać. „Co cię to obchodzi”.
- Mam 17 lat - uśmiechnęła się delikatnie - mój chłopak też miał 17 lat.
- Miał?
- Tak miał… popełnił samobójstwo miesiąc temu…
Zapanowała cisza. Zrobiło mi się głupio, że zapytałem ją o chłopaka. Nie wiedziałem co teraz powiedzieć.
- Zabił się z miłości do mnie - przerwała ciszę dziewczyna.
- Ale skoro z miłości, to…
- Wiem dziwnie to brzmi, ale nie mogliśmy być razem.
- Dlaczego? Jeżeli oczywiście to nie tajemnica - dodałem szybko.
- Nie. Teraz to już nie ma znaczenia. Mieszkam tutaj od urodzenia zaczęła opowiadać - Jestem katoliczką, jak wszyscy w tej miejscowości. Jego rodzina przyprowadziła się półtora roku temu. Byli buddystami. Mieli inną wiarę. Mocno wierzyli w swoją religię. Szybko zostali odrzucenie ze społeczeństwa, ludzie dawali im odczuć, że są inni. My zakochaliśmy się w sobie. Spotykaliśmy się ukradkiem, żeby jak to mówią „nie gorszyć maluczkich”. Próbowałam przekonać go do swojej wiary, ale on nie chciał. Mówił jak ja bym się czuła, gdyby on chciał mnie namówić na przejście na buddyzm. Uzgodniliśmy, że każdy zostanie przy swojej wierze. Nie przeszkadzało nam to. Nawet planowaliśmy obchodzić różne święta razem. On miał przychodzić na nasze, katolickie święta, a ja mu miałam opowiadać co symbolizują, skąd się wywodzą i wszystko na ich temat. A ja miałam chodzić do niego na buddyjskie święta, a on miał mi opowiadać o ich wierzeniach i zwyczajach. Ale - zrobiła krótką przerwę - takie były plany. Teraz to już nie ma znaczenia. Wyszło na jaw, że się spotykamy. Rodzice zrobili mi awanturę, zabronili się z nim spotykać. Mówili jak ty sobie wyobrażasz dalsze życie? Jesteś jeszcze dzieckiem, co ty wiesz o miłości? I takie tam… Zrobili też awanturę jego rodzicom. W końcu oni też zabronili jemu spotykać się z mną.
Zatrzymała się - Idę w kierunku tym domów - wskazała ręką pobliskie budynki - tam mieszkam. Po chwili dodała - Miesiąc temu się powiesił. Zostawił kartkę, że buddyzm i chrześcijaństwo to religie miłości, a on jej nie znalazł na ziemi. Na końcu napisał „Będę na ciebie czekał, gdziekolwiek będę”. Jego rodzice wyprowadzili się dwa tygodnie temu.
- To przykre - powiedziałem, bo nie wiedziałem co mam powiedzieć - Bardzo pani współczuję.
- Wie pan jak to jest budzić się rano i pierwszą myślą jest jakaś osoba. Przez cały dzień, pracując, ucząc się, jedząc, odpoczywając myśleć o tej osobie. Zasypiać i ostatnią myślą jest ta osoba. Rano wstać i znowu to samo?
Odparłem, że wiem. Zdziwiła się trochę.
- Więc pan wie, że brakuje sił, że czasem już nie chce się żyć.
Pokiwałem tylko głową nie wiedząc co powiedzieć. Ona odeszła bez pożegnania w kierunku budynków. Stałem tak przez chwilę i zastanawiałem się czy ją odprowadzić, czy może powiedzieć coś na dowidzenia. W końcu ruszyłem w stronę hotelu.
Zasnąłem dopiero nad ranem, myśląc na przemian to o dziewczynie to o czarnym scyzoryku.

Rano wybrałem się na mały spacer w kierunku miasteczka. Gdy byłem w okolicach cmentarza, zobaczyłem odbywającą się tam ceremonię pogrzebową. Wszedłem na teren cmentarza i z oddali obserwowałem zgromadzonych ludzi. Chyba zmarł ktoś młody, bo obok trumny stali kobieta i mężczyzna około 40 lat i głośno płakali. Może ich dziecko zmarło. Zapytałem jednego z pracowników firmy pogrzebowej kto zmarł.
- Młoda dziewczyna, popełniła samobójstwo. Ach te dzieciaki. To było ich jedyne dziecko - wskazał na parę stojącą obok trumny, po czym wyjął papierosa, zapalił i wolno udał się poza mury cmentarza.
„ Miasteczko samobójców” pomyślałem. Opuściłem cmentarz. Na zewnątrz, na murze wisiała klepsydra ze zdjęcie. Przeczytałem imię i nazwisko dziewczyny, wiek i spojrzałem na zdjęcie. Zakręciło mi się w głowie. Dziewczyna ze zdjęcia była tą samą, z którą rozmawiałem w czasie nocnego spaceru. Poczułem jak t-shirt zaczyna kleić mi się do ciała. Zrobiło mi się słabo.
- Czy pan się źle czuje? - usłyszałem dziecięcy głos. Obok mnie stała mała dziewczynka, pewno dziecko kogoś, kto uczestniczył w pogrzebie. Ale pytała nie z troski ale z ciekawości, czy za chwilę się nie przewrócę i będzie co oglądać i opowiadać mamie.
- Dobrze się czuję - odpowiedziałem.
- Aha - powiedziała zawiedzionym głosem i pobiegła na cmentarz.
Przyglądałem się przez chwilę zdjęciu na klepsydrze. „Czy to znaczy, że wczoraj rozmawiałem… spacerowałem… z duchem?” To dlatego przypomniał mi się mój czarny scyzoryk. Dziewczyna, którą wziąłem za lunatyczkę była duchem.
Poszedłem pośpiesznie w kierunku hotelu. Już wiedziałem, że przez najbliższe dni będę myślał o czarnym scyzoryku. I znowu szukał odpowiedzi na pytanie co lub kto był wtedy w moim pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz