„Krótkie opowiadanie o
samotności III: Czarny scyzoryk”
Nie mogłem
spać. Zawsze tak jest gdy jest pełnia oraz tuż przed albo po pełni. Do tego
jeszcze nowe miejsce. Mały hotel w małej miejscowości wczasowej. Ostatnie trzy
dni urlopu i akurat trafiła się pełnia. Czyli seria bezsennych nocy.
Najprawdopodobniej wrócę z urlopu niewyspany. Zdarza się i tak. Do tego jeszcze
okropny upał. Nawet w nocy temperatura była wyższa niż 25º C. Przed północą
doszedłem do wniosku, że wszelkie próby zmuszania się do snu nic nie dają.
Umyłem się ubrałem i poszedłem na mały spacer.
Najwyraźniej
tylko mi doskwierała bezsenność. Na korytarzu panowała absolutna cisza. Za żadnymi
drzwiami nie dało się zauważyć najmniejszej choćby smugi światła. Przeszedłem
najciszej jak umiem korytarzem i krętymi schodami zszedłem na parter. Klucz z
pokoju powinien pasować do drzwi wejściowych, tak zapewniała pani
recepcjonistka i rzeczywiście była to prawda.
Dziesięć
minut po północy znalazłem się na zewnątrz, gdzie również panowała absolutna
cisza. Było duszno. Nie dało się odczuć najlżejszego podmuchu wiatru.
Obok hotelu
był park, dalej parking i tereny zielone gdzie w dzień biegały cały czas
dzieci, a właściwie mamy za dziećmi. No i oczywiście restauracja i sklepik z
pamiątkami, które każdy turysta musi przywieźć z każdego miejsca gdzie się
znajdzie. Chociaż zazwyczaj to co kupi nie jest mu do niczego potrzebne. Między
tym wszystkim prowadziła ścieżka. Liczyła około dwóch kilometrów długości.
Postanowiłem przespacerować się tą ścieżką.
Po 500 metrach spaceru, na
wysokości parku zauważyłem idącą dziewczynę. Wystraszyłem się. Było po północy.
Dziewczyna spacerowała sama w białej długiej sukni i wyglądała jakby znajdowała
się w transie. Pomyślałem, że to zjawa. Po chwili sam zacząłem się śmiać z mojego
idiotycznego skojarzenia. „Lunatyczka” - pomyślałem. Miałem kiedyś kolegę,
którego siostra była lunatyczką. Opowiadał czasami, że wstawała w nocy i
chodziła po domu, a po chwili jakby nigdy nic wracała do łóżka. Rano oczywiście
nic nie pamiętała. Mówił, że nie wolno takiej osoby wystraszyć czy przeszkodzić
jakimś gwałtownym szarpnięciem. Może wtedy się wystraszyć, upaść, uderzyć o coś.
Postanowiłem
iść za nią cicho, żeby jej nie przeszkodzić, wystraszyć, a w razie czego służyć
pomocą. Chociaż nie za bardzo wiedziałem jak mógłbym pomóc.
Nie minęło
jednak dużo czasu, gdy dziewczyna zatrzymała się i odwróciła w moją stronę. Też
się zatrzymałem, a po chwili powoli podszedłem do niej.
-
Przepraszam, nie chciałem pani przestraszyć. Pani lunatykowała prawda? -
spytałem najuprzejmiej jak umiem, nie będąc pewien czy już się całkowicie
obudziła.
-
Lunatykowałam? A tak… Można tak powiedzieć.
- Można tak
powiedzieć? - spytałem zdziwiony.
- Tak, tak…
lunatykowałam.
- Mam
nadzieję, że nie przestraszyłem pani - zapytałem jeszcze raz.
- Nie
przestraszył pan. Jest pan z tego hotelu? - wskazała ręką na mój hotel.
- Tak,
przyjechałem na wakacje ale nie mogę spać. Poza tym jest straszny upał, więc
pomyślałem, że przejdę się trochę.
- Więc chodźmy
- rzekła ruszając dalej ścieżką - szedł pan w tym kierunku prawda?
- Tak -
odparłem nieco zdziwiony - a może panią odprowadzić do domu?
- To właśnie
w tym kierunku.
Szliśmy
bardzo powoli w milczeniu. Spojrzała na mnie kilka razy. Mimo, że było ciemno,
zauważyłem, że ma bardzo smutne oczy. Normalnie nie zwracam uwagi na takie
rzeczy, ale wtedy to zauważyłem. Miała bardzo smutne oczy.
Nie wiem
czemu, ale przypomniał mi się mój czarny scyzoryk, który kiedyś posiadałem.
Miałem wtedy dwadzieścia kilka lat, nie pamiętam dokładnie. Często ze znajomymi
bawiliśmy się w „wywoływanie duchów”. Była to dla nas świetna zabawa, dużo było
przy tym śmiechu, chociaż dziewczyny nie chciały w tym uczestniczyć. Mówiły, że
zachowujemy się jak maili chłopcy. Nieco później zainteresowałem się
spirytyzmem. Dużo czytałem na ten temat. Spotkałem osoby o podobnym
zainteresowaniu i przeprowadzaliśmy różne „eksperymenty”.
Miałem wtedy
taki zwyczaj, że wieczorem kładłem na środku biurka rzeczy, które rano idąc do
pracy, wkładałem do kieszeni. Był to portfel, dokumenty, zegarek (oczywiście
nie wkładałem go do kieszeni, tylko zapinałem jak zawsze na prawej ręce),
czarny scyzoryk i kartkę na której zapisywałem co mam zrobić albo co kupić,
oczywiście jeżeli coś było do zrobienia albo kupienia. Pamiętam, że tamtego wieczora
położyłem wszystko na środku biurka. Zawsze starałem się, żeby wszystko leżało
dokładnie na środku biurka. Dlaczego tam? Nie wiem. Nigdy się nad tym nie
zastanawiałem.
W nocy
obudził mnie odgłos uderzenia. Musiał być dojść głośny albo bardzo blisko, że
się obudziłem. Leżałem chwilę i nasłuchiwałem. Nic. Cisza. Po chwili zacząłem
słyszeć swój oddech. „Czyżbym się bał?” - pomyślałem - „Ale czego?” Wstałem i
zapaliłem małą lampkę. Od razu go zauważyłem. Leżał obok biurka. Czarny
scyzoryk. Całkowicie się obudziłem. Na czole poczułem krople potu. „Na pewno
położyłem go na środku biurka” - zacząłem analizować sytuację - „ Inne rzeczy
dalej tam leżą. Scyzoryk nie mógł sam spaść. Również wiatr, czy jakiś podmuch
nie mógł go strącić, jest za ciężki. Poza tym okno jest zamknięte, jest przecież
styczeń. Czy na pewno położyłem go na środku? Może brałem go wieczorem, żeby coś
przeciąć i odłożyłem go na skraj biurka? Ale musiałbym go położyć tak, że pół
leżałoby na biurku, a pół musiałoby zostać w powietrzu. Ewentualnie wtedy po
jakimś czasie… pod wpływem jakiś drgań… Ale nie, jestem na 100% pewien, że położyłem
go na środku biurka!”
Długo nie
mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok. Oczywiście lampkę zostawiłem
zapaloną, aż do rana. Zastanawiałem się, co się stało? Co było w moim pokoju,
albo kto? Próbowałem wiele razy wytłumaczyć to sobie racjonalnie, ale nie
umiałem. Nie wiem dlaczego teraz mi się to przypomniało.
- Żona
została w hotelu? - przerwała ciszę dziewczyna.
- Nie -
odparłem trochę zdziwiony - nie mam żony, podróżuję sam.
- Zawsze sam?
- Tak.
- Nigdy pani
nie był zakochany? - teraz ona spytała trochę zdziwiona.
- Może
byłem, może nie, jakie to ma znaczenie?
- Tak… chyba
ma pan rację…jakie to ma znaczenie…
- A pani
jest zakochana? Ma pani chłopaka? Bo na męża jest pani chyba za młoda - i od
razu pomyślałem, że nie powinienem o to pytać. „Co cię to obchodzi”.
- Mam 17 lat
- uśmiechnęła się delikatnie - mój chłopak też miał 17 lat.
- Miał?
- Tak miał…
popełnił samobójstwo miesiąc temu…
Zapanowała
cisza. Zrobiło mi się głupio, że zapytałem ją o chłopaka. Nie wiedziałem co
teraz powiedzieć.
- Zabił się
z miłości do mnie - przerwała ciszę dziewczyna.
- Ale skoro
z miłości, to…
- Wiem
dziwnie to brzmi, ale nie mogliśmy być razem.
- Dlaczego?
Jeżeli oczywiście to nie tajemnica - dodałem szybko.
- Nie. Teraz
to już nie ma znaczenia. Mieszkam tutaj od urodzenia zaczęła opowiadać - Jestem
katoliczką, jak wszyscy w tej miejscowości. Jego rodzina przyprowadziła się
półtora roku temu. Byli buddystami. Mieli inną wiarę. Mocno wierzyli w swoją
religię. Szybko zostali odrzucenie ze społeczeństwa, ludzie dawali im odczuć, że
są inni. My zakochaliśmy się w sobie. Spotykaliśmy się ukradkiem, żeby jak to
mówią „nie gorszyć maluczkich”. Próbowałam przekonać go do swojej wiary, ale on
nie chciał. Mówił jak ja bym się czuła, gdyby on chciał mnie namówić na przejście
na buddyzm. Uzgodniliśmy, że każdy zostanie przy swojej wierze. Nie
przeszkadzało nam to. Nawet planowaliśmy obchodzić różne święta razem. On miał
przychodzić na nasze, katolickie święta, a ja mu miałam opowiadać co symbolizują,
skąd się wywodzą i wszystko na ich temat. A ja miałam chodzić do niego na
buddyjskie święta, a on miał mi opowiadać o ich wierzeniach i zwyczajach. Ale -
zrobiła krótką przerwę - takie były plany. Teraz to już nie ma znaczenia.
Wyszło na jaw, że się spotykamy. Rodzice zrobili mi awanturę, zabronili się z
nim spotykać. Mówili jak ty sobie wyobrażasz dalsze życie? Jesteś jeszcze
dzieckiem, co ty wiesz o miłości? I takie tam… Zrobili też awanturę jego
rodzicom. W końcu oni też zabronili jemu spotykać się z mną.
Zatrzymała
się - Idę w kierunku tym domów - wskazała ręką pobliskie budynki - tam
mieszkam. Po chwili dodała - Miesiąc temu się powiesił. Zostawił kartkę, że
buddyzm i chrześcijaństwo to religie miłości, a on jej nie znalazł na ziemi. Na
końcu napisał „Będę na ciebie czekał, gdziekolwiek będę”. Jego rodzice
wyprowadzili się dwa tygodnie temu.
- To przykre
- powiedziałem, bo nie wiedziałem co mam powiedzieć - Bardzo pani współczuję.
- Wie pan
jak to jest budzić się rano i pierwszą myślą jest jakaś osoba. Przez cały dzień,
pracując, ucząc się, jedząc, odpoczywając myśleć o tej osobie. Zasypiać i
ostatnią myślą jest ta osoba. Rano wstać i znowu to samo?
Odparłem, że
wiem. Zdziwiła się trochę.
- Więc pan
wie, że brakuje sił, że czasem już nie chce się żyć.
Pokiwałem
tylko głową nie wiedząc co powiedzieć. Ona odeszła bez pożegnania w kierunku
budynków. Stałem tak przez chwilę i zastanawiałem się czy ją odprowadzić, czy
może powiedzieć coś na dowidzenia. W końcu ruszyłem w stronę hotelu.
Zasnąłem
dopiero nad ranem, myśląc na przemian to o dziewczynie to o czarnym scyzoryku.
Rano
wybrałem się na mały spacer w kierunku miasteczka. Gdy byłem w okolicach
cmentarza, zobaczyłem odbywającą się tam ceremonię pogrzebową. Wszedłem na
teren cmentarza i z oddali obserwowałem zgromadzonych ludzi. Chyba zmarł ktoś
młody, bo obok trumny stali kobieta i mężczyzna około 40 lat i głośno płakali.
Może ich dziecko zmarło. Zapytałem jednego z pracowników firmy pogrzebowej kto
zmarł.
- Młoda
dziewczyna, popełniła samobójstwo. Ach te dzieciaki. To było ich jedyne dziecko
- wskazał na parę stojącą obok trumny, po czym wyjął papierosa, zapalił i wolno
udał się poza mury cmentarza.
„ Miasteczko
samobójców” pomyślałem. Opuściłem cmentarz. Na zewnątrz, na murze wisiała
klepsydra ze zdjęcie. Przeczytałem imię i nazwisko dziewczyny, wiek i
spojrzałem na zdjęcie. Zakręciło mi się w głowie. Dziewczyna ze zdjęcia była tą
samą, z którą rozmawiałem w czasie nocnego spaceru. Poczułem jak t-shirt
zaczyna kleić mi się do ciała. Zrobiło mi się słabo.
- Czy pan się
źle czuje? - usłyszałem dziecięcy głos. Obok mnie stała mała dziewczynka, pewno
dziecko kogoś, kto uczestniczył w pogrzebie. Ale pytała nie z troski ale z
ciekawości, czy za chwilę się nie przewrócę i będzie co oglądać i opowiadać
mamie.
- Dobrze się
czuję - odpowiedziałem.
- Aha -
powiedziała zawiedzionym głosem i pobiegła na cmentarz.
Przyglądałem
się przez chwilę zdjęciu na klepsydrze. „Czy to znaczy, że wczoraj rozmawiałem…
spacerowałem… z duchem?” To dlatego przypomniał mi się mój czarny scyzoryk.
Dziewczyna, którą wziąłem za lunatyczkę była duchem.
Poszedłem pośpiesznie
w kierunku hotelu. Już wiedziałem, że przez najbliższe dni będę myślał o
czarnym scyzoryku. I znowu szukał odpowiedzi na pytanie co lub kto był wtedy w
moim pokoju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz