„Krótkie opowiadanie o
samotności IV: Lili Norlen”
„rozbite lustro można posklejać,
ale rysy pozostaną na zawsze”
Nazywałam się Anna Kowalska ale wszyscy mówili na mnie
Lili Norlen. Nie pamiętam kto pierwszy mnie tak nazwał, ani dlaczego. Chyba był
to ktoś z domu dziecka. Urodziłam się 1 stycznia 1987 roku. Nie wiem czy data
moich urodzin jest prawdziwa, czy wpisał ją ktoś, żeby było prościej. Zostałam
znaleziona na śmietniku w pierwszych dniach 1987 roku. Zmarłam 2 grudnia 2008
roku i był to jedyny szczęśliwy dzień w moim życiu. Przeżyłam dokładnie 21 lat,
11 miesięcy i 1 dzień.
Wszystko co złe w moim życiu związane było z jedynką. Dlatego
przez całe życie nienawidziłam osoby, która wpisała mi datę urodzenia 1
stycznia, chociaż nigdy jej nie poznałam (a może jednak była to moja prawdziwa
data urodzenia?). To był pierwszy pechowy dzień, dzień mojego przyjścia na świat.
Do 18 roku życia mieszkałam w domu dziecka. Właściwie nie
pamiętam dużo z mojego życia do 11 urodzin. Okresu gdy byłam bardzo mała w ogóle
nie pamiętam, a potem wiem tylko, że chodziłam do szkoły. Zawsze byłam sama, na
uboczu. W domu dziecka było brudno i zimno, a jedzenie było kiepskie. W
lekcjach nigdy nikt mi nie pomagał, może dlatego zawsze miałam problem z
przejściem do następnej klasy. Ale nigdy nie powtarzałam roku.
Czasami
przychodzili ludzie i adoptowali kogoś. Zazwyczaj małe dzieci. Zawsze się
cieszyłam gdy któryś dzieciak znalazł dom. Raz się zdarzyło, że adoptowali
chłopaka w moim wieku, a raz dziewczynkę o rok starszą. Miałam wtedy 8 lat. Nie
pamiętam, żeby adoptowano kogoś kto skończył 10 lat. Na mnie nikt nigdy nie
zwrócił uwagi. Chociaż wszyscy mówili, że jestem ładna.
Po południu
wszyscy robili co chcieli. Prawie nikt nigdy się nie uczył, nie odrabiał
lekcji. Biegali po boisku, robili żarty, mieli swoje sekrety. Ja zawsze byłam
sama.
W sylwestra
nie musieliśmy chodzić wcześnie spać. Czekaliśmy na nowy rok. Zawsze się
zastanawiałam po co? Jaki to ma sens? Przecież nowy rok nic nie zmieni, nic się
nie wydarzy. Po co te wszystkie głupie zabawy. Na świecie wydaje się dużo
pieniędzy na fajerwerki, oświetlenia itp. Po co? Takie marnowanie pieniędzy!
W domu
dziecka nikt nie pamiętał, że mam w tym dniu urodziny. Mi to bardzo pasowało. W
dniu moich 11 urodzin zostałam pierwszy
raz zgwałcona. Dochodziła pierwsza w nocy. Dwóch starszych chłopaków wciągnęło
mnie do ich toalety. Jeden trzymał mnie z tyłu, a drugi podniósł spódniczkę i
zdarł ze mnie majtki. Nawet nie krzyczałam. Nie wiedziałam co się dzieje. Nie
czułam bólu. Patrzyłam na białe kafelki nad umywalką. Byłam jak sparaliżowana.
Nic nie czułam. Gdy skończył, chciał mnie zgwałcić drugi, ale gdy zobaczyli
krew i moją minę, chyba się wystraszyli i uciekli. Poszłam powoli do pokoju, do
łóżka. Nie spałam całą noc. Chyba do końca nie byłam świadoma tego, co się
stało. Nie płakałam. Nie miałam sił na łzy. Nigdy nikomu o tym nie
powiedziałam. Potem byłam gwałcona jeszcze 10 razy. Razem 11. Ostatnim był mój
wychowawca. Było to w dniu mojego opuszczenia domu dziecka. Byłam w jego
gabinecie. Przekazał mi wszystkie dokumenty oraz klucze do mojego mieszkania.
Potem rzucił mnie na biuro i zaczął gwałcić. Wtedy pierwszy raz próbowałam się
bronić, ale dostałam mocno w twarz i przestałam. Leżałam z głową zwróconą w bok
i czytałam napis na grzbiecie książki - Fiodor Dostojewski, Zbrodnia i kara.
Przeczytałam to chyba ze sto razy. Gwałcić mnie długo, delektował się tym.
Wtedy też pierwszy raz płakałam. Łzy płynęły mi po policzkach a on się śmiał.
Potem wyrzucił mnie z gabinetu i powiedział - Niezła z ciebie suka. - To były
ostatnie słowa, które od niego słyszałam. Tak na pożegnanie, na nową drogę
życia.
Pierwszy raz byłam pijana 1 września. Miałam
15 lat. Dziewczyny z pokoju, z okazji rozpoczęcia roku szkolnego piły wódkę.
Nie wiem skąd miały. Wypiły w pięć pół butelki i jedna z nich schowała ją do
szafki gdzie ma bieliznę. Nie poszłam w tym dniu na kolację, powiedziałam, że
źle się czuję. Zostałam w pokoju i wypiłam sama resztę wódki. Znaleźli mnie
pijaną na łóżku i rzygającą na podłogę. Oczywiście była awantura, kary, pytania
skąd wzięłam alkohol. Nie wsypałam dziewczyn. A one zamiast mi podziękować,
pobiły mnie za to że wypiłam im wódkę. Kopały mnie po brzuchu i znowu rzygałam,
tym razem z bólu.
11 listopada
złamałam rękę, a 11 grudnia złamali mi ją raz jeszcze, bo się źle zrosła. Ze
złamana ręka rozpoczęłam 16 rok życia
Pierwszego
papierosa zapaliłam 1 lutego tylko. Było wtedy ciepło jak na zimę. Poczęstowały
mnie dwie dziewczyny. Spodobało mi się i wypaliłam od razu trzy papierosy.
Zakręciło mi się w głowie, usiadłam na ławce z tyłu domu dziecka i rzygałam. Na
to wszystko nadszedł wychowawca. Jedna z dziewczyn rzuciła obok mnie paczkę
papierosów i znowu było na mnie. Znowu kary, pytania skąd mam papierosy,
dlaczego palę. Dziewczyny się ze mnie śmiały, a ja znowu nic nie powiedziałam.
Od tamtej
pory piłam i paliłam coraz częściej. Nie wiem czy to z samotności ale lubiłam
palić i wódkę.
Mieszkanie
dostałam na ulicy 1 Maja. Na parterze, numer 1/1. Właśnie wtedy zdałam sobie
sprawę, że wszystko co złe w moim życiu, związane jest z cyfrą 1.
Pracę
dostałam szybko, w kwiaciarni. Lubiłam ją. Byłam głównie od wynieś, przynieś,
pozamiataj, ale praca wśród kwiatów uspokajała mnie. Szef zwolnił mnie w
trzecim miesiącu pracy. Jak sobie później policzyłam, zaczął się właśnie 11
tydzień mojej pracy. Ale był w porządku. Zapłacił mi za cały tydzień pracy,
nawet za te dni które nie przepracowałam i powiedział, że jest mu bardzo
przykro, ale musi mnie zwolnić. Nigdy się nie dowiedziałam dlaczego.
Drugą pracę
też znalazłam szybko. Sprzątałam w biurze prywatnej firmy. Zarabiałem marne
grosze ale zawsze coś. Poznałam chłopaka i sama nie wiem dlaczego, uległam jego
namowom i przeprowadziłam się do niego.
11 czerwca
myjąc w biurze okna, spadłam z drabiny i skręciłam nogę. Okazało się, że w
zakresie obowiązków nie mam mycia okien. A szef bezczelnie kłamał, że nigdy nie
kazał mi myć okien, że od tego jest inna pani, która ma odpowiednie badania do
wykonywania takich prac. Gdy wróciłam do pracy po L4 okazało się, że już tam nie
pracuję. Dostałam do podpisania rozwiązanie umowy za porozumieniem stron.
Gdybym się nie zgodziła, dostałabym dyscyplinarne zwolnienie. Bo to niby z
mojej winy był ten wypadek i naraziłam firmę na straty. Tylko nie wiem jakie
firma miała w związku z tym straty.
1
października mój chłopak wyrzucił mnie z domu. Miał inną dziewczynę.
Powiedział, że nie ma zamiaru utrzymywać bezrobotnej suki. I znowu na odchodne
dowiedziałam się kim jestem.
Trafiłam pod
most. Szybko zamieniłam moją małą torbę z rzeczami na kilka butelek wódki i
kilka paczek papierosów. Znowu byłam sama. Żebrałam na ulicy. Ciągle pijana i
wyśmiewana przez przechodniów. Jedyne co się zmieniło to nie pozwalałam się już
tknąć facetom. A mieli na to ochotę wszyscy menele, którzy spali ze mną pod
mostem.
Ostatniego
października mimo chłodu wstałam przed piątą rano i umyłam włosy w parkowej
fontannie szamponem, który dzień wcześniej ukradłem ze sklepu. Potem rozebrałam
się do bielizny, oblałam się szamponem weszłam do fontanny. Umyłam się w bardzo
zimnej wodzie. Na mokre ciało założyłam niezbyt czyste i pachnące ubranie, było
mi bardzo zimno, a włosy nie chciały wyschnąć. Było około 10º C. Cała się
trzęsłam z zimna. Wiedziałam, że mogę być chora, ale byłam już zdesperowana.
Chciałam pójść do szefa kwiaciarni, gdzie pracowałam na początku roku i
opowiedzieć mu o sobie i prosić o kilka złotych. Ostatnie dni nie jadłam dużo.
Byłam bardzo głodna. Ile czasu można żyć tanim winem i papierosami?
Właściciel
kwiaciarni zmarł w maju. Kwiaciarnię prowadziła teraz jego żona, która nawet
nie chciała mnie wysłuchać tylko wyzwała mnie od dziwek i wyrzuciła. „Co za
różnica” - pomyślałam - „suka czy dziwka? Wszystko jedno”. Gdybym miała się
gdzie myć i ubrać w coś czystego, zostałabym prostytutką, a tak nie mogę zostać
nawet zwykłą kurwą.
Pamiętam, że
płakałam wtedy cały dzień. Dlaczego ja - pytałam siebie - Dlatego, że jakimś
dwom ludziom zachciało się dziecka, które potem wyrzucili jak niepotrzebny
przedmiot na śmietnik? Dlaczego musiałam urodzić się właśnie ja i cierpieć za
to od urodzenia pewno aż do usranej śmierci. Gdybym wtedy umarła na śmietniku,
może dostałbym małe skrzydła i fruwała po niebie… Potem pomyślałam, że może
jestem dzieckiem gwałtu, a matka, która też miała przegrane życie wyrzuciła
mnie na śmietnik. Może byłam dzieckiem prostytutki, która położyła dziecko w
śmietniku z nadzieją, że ktoś je znajdzie, zaopiekuje się nim i że będzie miało
życie lepsze niż ona. Gdy nie miałam już siły płakać, zasnęłam pod murem
miejskiego cmentarza.
1 listopada
- trzy jedynki! Wiedziałam, że nic dobrego mnie nie spotka w tym dniu. Czekałam
co tym razem na mnie spadnie. Spadł Marek. Chodziłam sobie spokojnie po
cmentarzu i patrzyłam na tych wszystkich ludzi, którzy stojąc nad grobami
matek, której ja nigdy nie miałam, czy nad grobami dzieci, których chyba nigdy
nie będę miała. Zamieniłabym ból, który jest po stracie dziecka, na to wszystko
co mnie w życiu spotkało. Byle tylko mieć dom i kogoś, do kogo można się
przytulić. Wtedy można znieść wszystko. Tak sobie wtedy myślałam. Ale cóż…
Marek zabrał
mnie do jakiegoś pustostanu. Tam podał mi pierwszą działkę. Przez ponad rok
włóczyłam się z nim i innymi narkomanami po różnych ruderach, żebrałam na
ulicach i staczałam się coraz bardziej na dno. Przed wigilią znalazłam się w
szpitalu. Ponoć zgarnęli mnie z ulicy w stanie krytycznym. Pomógł mi Karol,
który pracował jako wolontariusz w jakimś stowarzyszeniu pomagającym
narkomanom.
Namówił mnie
na ośrodek odwykowy, a po wyjściu zaprowadził do swojego mieszkania, bo nie
miałam się gdzie podziać. Powiedział, że mogę zostać jak dugo chcę. Zgodziłam
się choć nie wiem dlaczego. Chyba byłam pod wrażeniem, że ktoś obcy może zrobić
tak dużo dla drugiej osoby, zrobić coś bezinteresownego. Przez pierwsze kilka
dni byłam jak sparaliżowana. Nie wiedziałam gdzie mogę usiąść, kiedy mogę wejść
do łazienki, czy mogę się położyć. Nie chciałam wychodzić z domu. On to
rozumiał. Pewnego dnia wyprałam mu koszule, wyprasowałam, posprzątałam
mieszkanie. Bałam się jak zareaguje, ale się ucieszył. Zawsze jadł na mieście i
przynosił mi jedzenie. Zaproponowałam mu kiedyś, że mogę ugotować obiad. Nie
byłam dobrą kucharką. Umiałam tylko to, czego nauczyłam się w domu dziecka -
jedyna pozytywna rzecz której się tam nauczyłam. Zaczęliśmy wychodzić na
spacery. Bałam się, że spotkam kiedyś na mieście Marka, ale na szczęście nigdy
go już nie widziałam. Nie wiem czy już wtedy byłam w nim zakochana czy jeszcze
nie.
Poprosiłam
go, żeby pomógł mi znaleźć mieszkanie, ale on nie chciał, żebym się
wyprowadziła. Nigdy nie próbował zaciągnąć mnie do łóżka, chociaż byłam prawie
pewna, że mu się podobam. Nigdy też nie pytał mnie o moją przeszłość. Gdy
powiedział, żebym u niego została, opowiedziałam mu swoje życie, ze wszystkimi
szczegółami. Był jedyną osobą, który je znał. Powiedział, że nic go to nie
obchodzi. Było minęło. Zostałam. Sprzątałam, gotowałam, chodziliśmy na spacery
jak chłopak z dziewczyną albo mąż z żoną.
Tańczył w
zespole folklorystycznym i w czerwcu zaprowadził mnie na próbę. Okazało się, że
mam do tańca talent i podoba mi się to. Szybko się nauczyłam tańców i zostałam
członkiem zespołu.
Było nam
razem dobrze, chociaż ja nigdy nie czułam się w pełni szczęśliwa. Może raczej
powinnam powiedzieć, że cały czas byłam wystraszona, przerażona tym, że tak mi
się ułożyło. To było dla mnie coś innego niż dotychczas i nie wiedziałam jak
się w tym wszystkim odnaleźć. Może dlatego nie byłam w pełni szczęśliwa. Ale
nigdy mu tego nie powiedziałam. Nie chciałam go martwić. On był taki
szczęśliwy.
Pod koniec
sierpnia pojechałam z zespołem na pierwszy występ. Później były kolejne. Było
fajnie wszyscy się cieszyli, była zabawa, śmiech. Brałam w tym wszystkim udział
ale zawsze byłam trochę na boku. Nie było pełnej radości. Przeszłość jak cień
cały czas ciążyła na mnie. Niepewność co zrobi Karol? Jakie ma plany? Czy mnie
pewnego dnia po prostu nie wyrzuci?
2 grudnia
było jakoś inaczej. Karol był zdenerwowany. Nie był zły tylko jakiś nie swój.
Ja przeciwnie, aż sama się dziwiłam. Byłam wyjątkowo spokojna i cieszyłam się,
że jedziemy na występ.
Była pełna
sala, młodzi, starsi. Były oklaski, bisy, miłe słowa, jak zawsze. A ja byłam
bardzo zadowolona, żeby nie powiedzieć… szczęśliwa.
Po drugim
bisie, gdy wszyscy już wstawali i zabierali się do opuszczenia sali, Karol
wyszedł na środek sceny i poprosił wszystkich o pozostanie na miejscu. Wszyscy
się zdziwili ale go posłuchali. Karol wyjął z kieszeni pudełko, podszedł do
mnie, uklęknął i poprosił o rękę.
Za bardzo
nie widziałam ani nie słyszałam tego co się później działo. Stałam oszołomiona.
Dopiero po chwili, stopniowo docierały do mnie oklaski członków zespołu i
publiczności. Gratulacje i poklepywania po ramieniu. Ktoś starszy na widowni
płakał. Dopiero na końcu zauważyłam Karola, który cały czas klęczał i czekał na
odpowiedź. Robiło się coraz ciszej i wszyscy wpatrywali się we mnie. I w tej
ciszy zamiast jak zawsze być wystraszona, powiedziałam głośni i wyraźnie: Tak!
Znowu wybuchły oklaski. Ale ja już nic nie pamiętałam. Przytuliłam się tylko do
Karola i pomyślałam sobie, że wreszcie mam swój pierwszy szczęśliwy dzień w
życiu.
Wsiedliśmy
do autokaru przed 15.30. To było piękne, ciepłe grudniowe popołudnie. Nie było
śniegu. Pogoda była raczej jesienna niż zimowa. Siedziałam razem z Karolem. Ja
przy oknie. Trzymaliśmy się za ręce. Nic nie mówiłam, tylko patrzyłam za okno. Byłam
naprawdę szczęśliwa. Karol też nic nie mówił, ciągle był zdenerwowany. Faceci
chyba bardziej przeżywają takie rzeczy. To były ostatnie chwile zachodu słońca.
Słyszałam rozmowy innych. Co będą robić po powrocie, w weekend. Ja nie myślałam
o niczym. Po prostu patrzyłam przez okno. Niebo było zabarwione na kolor
ciemnopomarańczowy i żółty. Obserwowałam oświetlone zachodzącym słońcem wieże
kościoła gdzieś w oddali. Raz były na wprost mnie, raz po prawej, w zależności
jak jechał autokar. Daleko był las, a przed nim pola, czy łąka, wszystko
spowite ciemnym kolorem rozpoczynającej się nocy. Niebo było piękne.
Ciemnopomarańczowy i żółty ustępowały stopniowo ciemności. Wieże kościoła znowu
były bliżej. Autokar widocznie kluczył wąskimi uliczkami. Od wież odbijały się
ostatnie promienie zachodzącego słońca. To była ostatnia rzecz jaką widziałam.
Uderzenie
było potężne. Tir wjechał w dok autokaru na wysokości pierwszego siedzenia po
stronie kierowcy. Autokar został zepchnięty na pobocze i uderzył w słup
elektryczny, który znajdował się akurat na wysokości mojego fotela. Może
dlatego zginęłam pierwsza. Szybko i bez bólu. Poczułam tylko jak moja dłoń
wysuwa się z dłoni Karola.
Autokar
został całkowicie zmiażdżony i zapalił się tak jak tir. Wszyscy - 32 osoby - łącznie
z kierowcami autokaru i tiru, zginęli na miejscu.
To był
naprawdę mój szczęśliwy dzień. Zaręczyłam się. Zginęłam pierwsza. Nie czując
bólu łamanych kości czy wbijających się w ciało metalowych elementów. Nie
słyszałam krzyku i płaczu. Nie widziałam palących się ciał ani przerażonych
przez moment oczu. Tak, to był naprawdę mój szczęśliwy dzień.
W rok po
wypadku, wszyscy już mieli piękne nagrobki, na nich piękne sentencje i piękne
kwiaty. Ja jako jedyna mam ciągle drewniany krzyż i drewnianą skrzynkę. Szkoda,
że nie jestem w jednym grobie razem z Karolem. Ale to nie ma już znaczenia. Pod
nazwiskiem Anna Kowalska, ktoś dopisał jakiś czas temu Lili Norlen 01.01.1987 -
02.12.2008. I chwała mu za to.
Jeżeli wy
też macie pecha związanego z jedynkami i przytrafia wam się wtedy coś przykrego,
pomyślcie czasami o mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz